Austria: Gdzie jest świstak i ile sreberek to kosztuje?
Większość kojarzy alpejski krajobraz głównie przez pryzmat reklam czekolady Milka. Patrząc na ośnieżone szczyty można pomyśleć, że wędrówka wśród nich może być bardzo droga. Jak okazuje się w praktyce jest to błędne założenie, co jestem w stanie potwierdzić po uczestnictwie w dziesięciodniowym obozie wędrownym w Alpach austriackich, w paśmie Taurów Niższych.
Obecnie dojazd do Austrii jest prosty. Na mocy traktatu z Schengen paszport można zostawić w domu. Pomiędzy Krakowem a Wiedniem istnieje połączenie autobusowe. Ze stolicy Austrii w góry można dostać się komunikacją międzymiastową.
Wędrówkę rozpoczynaliśmy z miejscowości Wald am Schoberpass. Zakwaterowaliśmy się w domku towarzystwa Naturn Freunde, będącego odpowiednikiem polskiego PTTK. Idealny punkt wypadowy na pierwsze trzy dni pobytu. Pełne wyposażenie kuchni i łazienki sprawiało, że człowiek nie był w stanie odczuć, że jest na obozie. Gęsta sieć szlaków sprawia, że w Austrii nie ma potrzeby dłuższego zastanawiania się, gdzie iść, ponieważ z każdej miejscowości prowadzą szlaki o różnym stopniu trudności. Po okresie aklimatyzacji przyszła pora na zdobywanie wyższych szczytów.
Przed wyruszeniem do następnego schroniska odwiedziliśmy cywilizację. Zapasy uzupełnialiśmy zazwyczaj w Lidlu, gdzie ceny są bardzo zbliżone lub nawet niższe niż w Polsce. Cena bochenka chleba to około 0,65 euro, puszki piwa 0,45 euro. Przy zakupach trzeba pamiętać, że to co kupimy należy nieść na własnych plecach oraz co najistotniejsze, w całej Austrii w niedziele nie znajdziemy otwartego sklepu!
Idąc do Preintalerhute czułem się jak kulis*, plecak trochę ważył. Schronisko przerosło moje wyobrażenia. Był to duży obiekt, położony tuż koło potoku. Ulokowaliśmy się na pryczach w pokoju ogólnym. Każdy dostał do dyspozycji wygodny materac, koc, poduszkę – bez dodatkowych opłat. Nocleg kosztował nas około 35 PLN za dobę, podobne ceny spotkamy w większości schronisk. Jest to cena bardzo zbliżona do naszych tatrzańskich, w przypadku których nie zawsze idzie ona w parze ze standardem. Ciepła woda była zawsze do naszej dyspozycji, choć faktem jest, że trzeba za nią zapłacić. Luksus w postaci ciepłego prysznica nie był nam dany. Wszyscy wyposażeni w ręczniki i bluzy udaliśmy się wykąpać do pobliskiego potoku. Nigdy nie czułem się tak orzeźwiony i rześki po zaledwie kilku sekundowej kąpieli, a zimne piwo nigdy tak nie smakowało, nawet jeśli trzeba było wydać na nie 3,5 euro.
Prawdziwym szałem było świeże mleko od krów pasących się tuż za budynkiem, którego spróbował każdy. Zdecydowanie mniej osób skusiło się na zakup ciepłego obiadu, bynajmniej nie dlatego, że mieliśmy własne palniki gazowe, ale że cena około 7 euro okazała się wystarczająco odstraszająca.
Trudność szlaków wzrosła. Przy samych szczytach pojawiały się łańcuchy. Wszystkie „urządzenia” pomocnicze na szlaku utrzymane są w dobrym stanie. Na trasie często zalegał śnieg. Polecam nosić okulary i używać kremów z filtrem. Turystów spotyka się bardzo rzadko. Jest to efekt gęstej sieci szlaków – ludzie rozpraszają się na większej przestrzeni. Jednak każdy spotkany wędrowiec zawsze przystanie i poświęci kilka minut na rozmowę, udzieli wskazówek i informacji o tym, jak wygląda szlak przed nami.
Przyszedł czas na ostatnią zmianę schroniska.
Tym razem trochę mniej urokliwe, ale równie klimatyczne Sudwienerhute położone na przełęczy. Pracujący tam Nepalczyk długo opowiadał o swoich przygodach w Himalajach. Wieczorem brak potoku zmusił nas do sięgnięcia do kieszeni. Czas na luksus, który kosztuje całe 3 euro. Jednak Polak jest sprytny. Po przeanalizowaniu różnych wariantów zdecydowaliśmy się na najprostszy, złożyliśmy się w trójkę, od gospodarza dostaliśmy kurek do ciepłej wody i kolejno korzystaliśmy z tego dobrodziejstwa. Rankiem zawsze zrywałem się na równe nogi. Wszystko dzięki krowom, większość ma u szyi przywiązany dzwonek wydający głośnie dźwięki. Tu pojawia się zbieżność z reklamą. Wzdłuż szlaków jest mnóstwo krów, które choć nie tak kolorowe jak ta z telewizji, chętnie pozują do zdjęć. Przy odrobinie szczęścia można spotkać świstaka, który jednak zawsze zdąży pochować sreberka.
Przed wyjazdem koniecznie trzeba zaopatrzyć się w ubezpieczenie! Warto wyrobić sobie legitymację PTTK i opłacić składkę. Jej posiadacze mają zagwarantowaną zniżkę we wszystkich schroniskach Naturn Freunde i w większości pozostałych schronisk. Ludzie są bardzo otwarci i niesamowicie pomocni. Sporą barierą jest język – jeśli nie znamy niemieckiego zapomnijmy o jakiejkolwiek rozmowie, bo angielski nie jest zbyt popularny w mniejszych górskich miejscowościach. Przy odpowiedniej organizacji i niezbyt rozrzutnym trybie życia cały, dziesięciodniowy wyjazd może zamknąć się w kwocie ok. 700/800 PLN, z czego sporą część pochłaniają koszty dojazdu. Nie mam żadnych wątpliwości, że warto pokusić się na taką eskapadę. Polskie Tatry są równie piękne, jednak zachwyt nad ich obliczem często przerywa tłum turystów stojących w kolejce do łańcucha na szlaku. W Alpach za niewiele większą kwotę możemy upajać się widokami w ciszy, niemal w pełnym odosobnieniu, nie martwiąc się o miejsce w schronisku. Alpy über alles.
* Kulis – tragarz w południowej i wschodniej Azji, noszący zarówno ładunki, jak i ludzi w lektykach.
tekst: Maciej Rożkiewicz
zdjęcia: Flickr – 1-3: nordique, ostatnie gego2605